wtorek, 22 sierpnia 2017

Do tych pagórków leśnych, do tych łąk zielonych, szeroko przed Alpami rozciągnionych

0

Parafrazując Wieszcza, postanowiłam rozpocząć swoją mini relację z wycieczki do Bawarii. Wiele osób pyta mnie jak było, a ja nieco zmęczonym głosem odpowiadam "fajnie". Nie brzmi to przekonująco, ale tak na prawdę, była to jedna z najlepszych wycieczek na jakich byłam.
Od początku było pod górkę. Najpierw nie zebrała się grupa chętnych i trzeba było zmienić termin, potem pod znakiem zapytania stanął sam urlop. Na koniec nie miałam snu, o tym jak spóźniam się na autokar, albo zapominam bagażu - snu, który jak mi się śni przed wycieczką oznacza, że wycieczka będzie super. W dniu wyjazdu bałam się, że spóźnię się na pociąg, bo jak na złość, musiałam długo czekać na taksówkę. Jak nigdy. Ach, no i bym zapomniała - jechałam z Almaturem. Pierwszy raz, nie znałam nikogo kto by był na ich wycieczce. Wielki znak zapytania.
Nie miałam pojęcia co spakować. Tutaj pogoda była w kratkę, prognoza pogody pokazywała deszcz. Na szczęście miałam na tyle dużą walizkę, że mogłam spakować się na różne ewentualności i różne wersje pogodowe. Droga do Wrocławia - pada, leje nawet. We Wrocławiu nagle totalna zmiana i upał. Do tego stopnia, że nie dałam rady obejść całego ZOO. Następnego dnia, rano, dreptu dreptu na dworzec PKS. Ludzi a ludzi (w końcu Wrocław to jeden z punktów "wypadowych" dla różnych biur podróży). Mój autobus spóźniony. Nie był to dobry znak. Na szczęście na tym w sumie to co złe się skończyło.
Do Salzburga, gdzie mieliśmy pierwszy nocleg, dojechaliśmy w nocy. Było ciemno jak... więc dopiero gdy rano się obudziłam odkryłam, że za hotelowym oknem mam Alpy (co prawda przedgórze, ale dla kogoś, kto był jedynie w Górach Stołowych, to robiło wrażenie). Przeurocze miasto, z Mozartem w tle (tam się urodził i wychował), wąskie uliczki, kamieniczki i nawet McDonald ma szyld dostosowany do otoczenia. Ale Salzbug to była przystawka. Prawdziwym celem były Zamki Ludwika II.
Herrenchiemsee, pałac inspirowany Wersalem, niedokończony, ale w swoim przepychu momentami przytłaczający. Inspiracje są nie tylko na zewnątrz, ale również i wewnątrz pałacu. Pełno złota, ozdób, bogactwo kapiące z każdej ściany. Sala Lustrzana nawet większa niż jej francuski odpowiednik. Najbardziej do gustu przypadła mi klatka schodowa, ta dokończona. W Herrenchiemsee miałam też po raz pierwszy styczność z wpuszczaniem wycieczek o określonych godzinach. We wszystkich czterech odwiedzonych zamkach/pałacach wycieczki były umówione na konkretną godzinę. Dzięki temu nie mieszały się, można było spokojnie wszystko zobaczyć. Przy Neuschwanstein zrozumiałam, że prywatnie w sezonie jest niemal niewykonalnym zobaczyć ten obiekt. Kolejka do kasy była co najmniej na godzinę, a pewnie i więcej, stania i to w pełnym słońcu.
A skoro już o Neuschwanstein mowa... WOW! Nazywany Zamkiem Śpiącej Królewny (inspirował się nim ponoć Walt Disney i nie ma co się dziwić) jest taki, jaki być powinien najbardziej bajkowy zamek świata. Malownicze położenie, białe wieżyczki, klimatyczne wnętrza. Neuschwanstein inspirowany był zamkami średniowiecznymi, a nie Barokowymi, więc jest bardziej stonowany, bardziej gustowny, moim zdaniem. Dziwnie to brzmi w zestawieniu ze zdjęciami tegoż zamku. Mimo tłumu ludzi, mimo upału, warto tam pojechać, zobaczyć go na własne oczy. Ludwik II może i był szalony, ale dzięki niemu mamy takie cudo.
Obok Neuschwanstein stoi zamek Hohenschwangau - zbudowany przez ojca Ludwika II. Najskromniejszy ze wszystkich, ale mający swój urok. Przede wszystkim jest najbardziej "ludzki". Widać, że tam ktoś mieszkał. Są meble i przedmioty codziennego użytku. A nawet ponad stuletni chleb(!). Hohenschwangau, czyli miejscowość gdzie leżą oba powyższe zamki jest przepięknie położona. Otoczona Alpami, z małymi, turkusowymi jeziorkami i bawarskimi domami (w Bawarii domy są białe i często mają malunki "3D" - dzięki namalowanym cieniom, obrazy na ścianach wyglądają jak rzeźby). Można się zakochać w tej scenerii.
Ogólnie Bawaria jest jak z puzzli. Tak urocza i malownicza, że chyba nie można się tym widokiem znudzić. Mieszkaliśmy w maleńkiej miejscowości, skąd mieliśmy dość blisko do najważniejszych punktów wycieczki. Do granicy Niemiecko-Austriackiej (znajdującej się w tunelu pod górą), było jakieś 30 km. Jedziesz w otoczeniu zielonych pagórków, tunel, i nagle otaczają cię góry i to wysokie. Góry, wąwozy, miasteczka, jeziorka, wartko płynące rzeczki (żałuję, że nie było nam dane zatrzymać się przy takiej rzeczce, bo byłam ciekawa jaka jest woda w nich).
Tak oto znaleźliśmy się w Austrii, ale tylko na chwilę. Bo na Zugspitze wjazd od strony Austriackiej (Niemcy remontują swoją kolejkę). Do ostatniej chwili się wahałam, czy wjeżdżać czy nie wjeżdżać. Dość kosztowna przyjemność, bo za bilet grupowy 36,5 Euro. Do tego wysoko, mały wagonik... Jedna wielka walka z lękami. Nie żałuję, że się zdecydowałam. 6 minut w wagoniku było dla mnie jak jazda na kolejce górskiej, pierwsze minuty na górze to był miks trzęsących się nóg, walki ze sobą i zastanawiania się czy zjechać już czy za 5 minut. A potem to zobaczyłam. Alpy... Boże kochany jakie to piękne! Jeden z najpiękniejszych, najbardziej zapierających dech w piersiach widoków jakie w życiu widziałam. Nie umiem tego opisać. Ale po kilku minutach na tarasie widokowym kursowałam od barierki do barierki, żeby zobaczyć jak najwięcej. Co ciekawe - lodowiec (próżno szukać lodu) wygląda niczym krajobraz marsjański. W mojej głowie pojawił się pomysł, aby któregoś dnia wejść na szczyt piechotą... Kto wie... A znalezienie bryły śniegu w sierpniu było bezcenne (niektórzy nawet ulepili na niej mikrobałwanki).
Linderhof - najmniejszy z zamków Ludwika i jedyny skończony. Znów kapiące zewsząd złoto i przepych. Ale położenie tej willi do pozazdroszczenia. Podobno Ludwik II specjalnie szukał takich miejsc, żeby pozostać w odosobnieniu, a jednocześnie wkomponować zamek w otoczenie. Ponoć niektórzy wolą Linderhof niż Neuschwanstein (jadą z przekonaniem, że najlepszy jest Neuschwanstein, a potem widzą Linderhof i zmieniają zdanie), ja do tych osób nie należę. Ale uroku nie można odmówić żadnemu z tych zamków.
To oczywiście nie wszystko co widziałam. Byłam pod skocznią Garmisch - Partenkirchen, płynęłam po Jeziorze Bodeńskim, byłam na Wyspie Kwiatów. Pogoda była aż za ładna - momentami upał dawał mi się we znaki. Czoło mam spieczone, a ręce bardziej opalone niż po Chorwacji. Mieliśmy świetnego przewodnika, który zabrał nas w miejsca, które nie były przewidziane w programie wycieczki. Jedzenie niezłe, głównie kuchnia bawarska. Całość pomyślana tak, by nie siedzieć godzinami w autokarze. Grupa, jak to bywa na takich wycieczkach, zróżnicowana. Raz narzekali, że jedzenie, że coś tam, albo coś tam, a potem stwierdzali, że super. Ich sprawa. Dla mnie niezapomniany tydzień.
Całość zakończona zwiedzaniem Monachium. Dla mnie najsłabszy punkt programu, ale nie znaczy, że było źle, czy brzydko. Po prostu miałam wrażenie, że już byłam w podobnym mieście. W Monachium byłam w miejscu, gdzie doszło do puczu i próby przejęcia władzy przez NSDAP. To był moment, kiedy ledwo zapanowałam nad kipiącą we mnie wściekłością i obrzydzeniem jednocześnie. Być w miejscu, gdzie tak niewiele brakowało, a wszystko by wyglądało współcześnie inaczej. W miejscu, gdzie parę lat później urządzano parady na cześć Hitlera... Nawet teraz ciarki mi po plecach przechodzą. To i wszechobecni przedstawiciele krajów wschodu (również tych najbogatszych), to to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci z Monachium. I jeszcze Świat BMW...
Bawaria... Pochodziła stamtąd Sissi i zawsze za Bawarią tęskniła. Mieszkańcy tego Landu ponoć najpierw określają siebie jako Bawarów, a dopiero potem Niemców. Nie ma się co dziwić... Tam jest pięknie. Jeśli ktoś się zastanawia czy jechać - jechać. Zobaczyć to na własne oczy. Wyrobić sobie swoją własną opinię.
Sama wycieczka - nie mam czego się przyczepić. Almatur mnie miło zaskoczyło i kto wie, czy następnym razem nie pojadę z nimi (oferta konkurencyjna cenowo w porównaniu z największymi biurami). Szkoda tylko, że to co dobre szybko się kończy. Ledwo wtachałam bagaż do mieszkania a za oknem się rozpadało na amen. Nawet pogoda przypomniała mi, że urlop się skończył.

0 komentarze:

Prześlij komentarz