sobota, 31 grudnia 2016

Pomyłki w dacie za 3...2...1

0

Za mniej niż dobę będziemy otwierać szampana i oglądać kolorowe fajerwerki. Za mniej niż dobę skończy się rok 2016. Na każdej niemal stronie są jakieś zestawienia i podsumowania mijającego roku, czy to jeśli chodzi o filmy, muzykę, czy o najbardziej żenujące wpadki celebrytów. Pewnie większość ludzi w głowie robi swoje własne podsumowanie, porównuje minione 12 miesięcy do innych lat i robi jakiś tam ranking. Mam nadzieję, że Wasz rok był lepszy niż mój. Dla mnie rok 2016 był najgorszym rokiem jaki pamiętam.
Po śmierci Debbie Reynolds przeczytałam komentarz (jako odpowiedź na "niech ten rok się już skończy"), żeby się już od... od tego roku. Przecież to nie ma nic do rzeczy. Oczywiście! Przecież to kwestia "umowna", że liczymy początek roku od stycznia, że ma taki a nie inny numer. Ale to nie zmienia faktu, że ostatnie 12 miesięcy było gorsze/lepsze niż jeszcze wcześniejsze 12 miesięcy.
Najlepsze co mnie spotkało w tym roku? Dwumiesięczne wakacje, po raz pierwszy od 10 lat. Ale już powód tych wakacji jest jedną z najgorszych rzeczy jakie mnie dotknęła - pod koniec maja zostałam skierowana na operację wycięcia tarczycy z podejrzeniem raka. Okazało się, że podejrzenie było słuszne. Niby bydle wycięli, ale jakiś, być może irracjonalny, strach pozostał. (coś więcej na ten temat powiem innym razem).
12 miesięcy - śmierć trzech psów w domu. Najpierw pies mojego brata, Zyzio, zaraz po Świętach. Potem był Drako - rodowodowy owczarek niemiecki. Został otruty. Miał pół roku. Potem Harry - przejechany przez tira. Obecnie mamy Norę, suczkę ze schroniska. Kiedy tak jak my przywiązujesz się do psa czy innego zwierzęcia jak do członka rodziny, to jego śmierć dotyka cię i boli jak cholera. Tak było w tym przypadku. Do tej pory nie mogę oglądać zdjęć Draka bez łez w oczach, a każde wspomnienie o Harrym sprawia, że moja mama płacze. To nie jest tak, że kolejny pies zapełnia pustkę po poprzednim. Zajmuje inne miejsce w twoim sercu (dla każdego starczy miejsca), bo nie da się zastąpić jednego drugim.
Strefy zawodowej też nie oceniam dobrze. W pracy mamy rozmowy roczne. Jednym z pytań jest pytanie o największy sukces. Analizuję rok 2016 i nie widzę żadnego sukcesu. Pierwszy raz od kiedy pracuję.
Czuję, że stanęłam w miejscu. Nawet nie wiem jak to się stało, że odstawiłam na bok rzeczy które kocham, czy których zaczęłam się uczyć (jak np. gra na gitarze). Niedawno do mnie dotarło, że nie miałam ostatnio żadnego hobby. Zgubiłam się gdzieś po drodze. W problemach zdrowotnych, z demotywacji, w roztargnieniu, zmęczeniu, stresie. Tak mało rzeczy mnie cieszy, że mam wrażenie, że nie cieszy mnie już nic. Cieszy mnie szczęście innych, małe czy większe sukcesy przyjaciół, dzieci pojawiające się w rodzinach znajomych, czy to, że trafię komuś z prezentem. Ale człowiek to zazdrosna bestia. Nie, nie jestem zawistna, moja radość ze szczęścia innych jest szczera, ale też bym tak chciała jak oni i stąd ta zazdrość.
Ktoś powie, że przecież mogło być gorzej. Jasne! Zawsze może być gorzej. Ale to nie zmienia faktu, że nie czuję by ten mijający rok był dla mnie dobry. I to nawet nie jest rozczarowanie. To raczej jakiś taki smutek.
Na koniec jeszcze jeden powód dla którego uważam rok 2016 za niezbyt udany - terroryzm. To nie jest nic nowego, ale jest coraz bardziej namacalny dla nas Polaków. Do Berlina jest tak niedaleko. Wmawiam sobie, że nie jesteśmy zbyt ważni dla terrorystów by coś takiego stało się u nas, ale stopniowo budzi się we mnie coraz większy lęk. I nie tylko we mnie. Latem z mojej rodzinnej okolicy miała jechać wycieczka do Francji, do naszego miasta bliźniaczego, z którym współpracujemy od lat. Po raz pierwszy nie zebrała się wystarczająca ilość chętnych by jechać. Ludzie się boją, nawet jeśli nie mówią tego głośno. I najgorsze jest to, że może w innych sferach rok 2017 może być lepszy, to pod tym kątem będzie pewnie gorszy.

Wiecie co było świetne w 2016 roku? Muzyka! Świetne piosenki i genialni wykonawcy. Przygotowuję nawet małe TOP 10 moich ulubionych piosenek 2016 roku. Muzyka po raz kolejny ratuje sytuację :)

Postanowienia na rok 2017? Są. Więcej pisać, zabrać się za te powieści które siedzą w mojej głowie (jak już coś zacznę pisać, to pojawi się to na wattpadzie - będę czekać na Wasze opinie). Wrócić do grania na gitarze i do bawienia się photoshopem. Pojechać do Dublina. Zmienić coś w swoim życiu. Odnaleźć zgubioną radość.

Wiem,że ten post to trochę marudzenie. Może to trochę zaklinanie rzeczywistości... wyrzucam z siebie to co złe, by zrobić miejsce na to co dobre. To chyba dość dobry powód by pomarudzić i wylać z siebie żale. Raz a dobrze. Zamknąć rozdział zwany "Rok 2016" i przygotować się na lepsze.

Będzie łatwiej i łatwiej jakoś... lecz nie dziś.

sobota, 17 grudnia 2016

Święta, Święta i... Mikołaj! - część 2

0

Moja serdeczna przyjaciółka, Lady Makbet (ta, która nieświadomie zainspirowała mnie do założenia tego bloga), poruszyła na swoim blogu ostatnio temat Mikołaja i tego, czy mówić dzieciom, że istnieje, czy od razu postawić sprawę jasno. Zamiast zasypywać jej posta przydługim komentarzem, prawdopodobnie na dodatek takim, który nie odpowiedziałby na to pytanie, postanowiłam napisać coś tutaj. To trochę wyznanie, po którym pewnie zostanę w poniedziałek wysłana na badania psychiatryczne, ale trudno, może jakimś cudem się okaże, że nie jestem w tym odosobniona. Prawda jest taka, że wierzę w Świętego Mikołaja. Oczywiście nie w takiego co robi "hoł hoł hoł", zjada ciastka amerykańskich dzieci (zostawianie ciastek i szklanki mleka na noc dla Mikołaja uważam za świetny zwyczaj, swoją drogą), a jakby tego było mało wie, kto był grzeczny a kto nie. Wierzę w Mikołaja tak jak wierzy się w anioły, w cuda itp. Mikołaj to dla mnie taki dobry duch Świąt. Magia która sprawia, że coś topnieje w zlodowaciałych sercach, która zbliża do siebie ludzi. A nawet to, że akurat w Wigilię pada śnieg, choć miało go wcale nie być.
Tak sobie myślę, że z wiarą w Świętego Mikołaja jest trochę jak z wiarą we wróżki w Piotrusiu Panu - jeśli się w nie nie wierzy, to umierają. Może ludziom potrzeba trochę więcej wiary w Mikołaja, w renifery, w zwierzęta mówiące ludzkim głosem o północy. Jeśli się cały czas biegnie i nie zwraca uwagi na drugiego człowieka, to można przegapić cuda. Przestaje się wierzyć i magia Świąt powoli umiera.
Nie byłam naiwnym dzieckiem, wiedziałam, że za Mikołaja przebiera się dziadek, czy wujek (chociaż może jak byłam małym małym dzieckiem, to wierzyłam, że to Mikołaj... nie pamiętam). Z perspektywy czasu uważam, że to było fajne, to całe udawanie, staranie się rodziny. Niby to wujek musiał pojechać po coś do pracy, a potem przychodził Mikołaj. A jak nie mógł się przebrać, to mnie i brata czymś zajmowano, dzwonił dzwonek do drzwi, a potem pod choinką były prezenty. "Dopiero co wyszedł Mikołaj, może jeszcze go zobaczycie przez okno." Uśmiecham się teraz jak to wspominam. Nie czułam się oszukiwana.
Z bratem mieliśmy "okropny" zwyczaj szukania prezentów jeszcze przed Świętami. Wiedzieliśmy gdzie rodzinka je ukrywa. To było jak szukanie skarbów. "Niestety" zwykle były już zapakowane, ale i tak lubiliśmy zgadywać co może się w nich kryć i który jest dla kogo. W tamtych czasach największy wydawał się być najlepszy.
Potem przestaliśmy być dziećmi, pojawili się w rodzinie młodsi od nas i przestaliśmy być w centrum uwagi. Już nie dla nas była szopka z Mikołajem. Dzieciństwo się skończyło.

Na koniec opowiem historię, która dla mnie zdarzyła się na prawdę, choć logika mówi, że to musiał być sen, bo takie rzeczy się nie zdarzają... prawda? Byłam małym dzieckiem. Musiałam mieć mniej niż 5 lat, bo to było jeszcze w "starym domu". Jeśli dobrze pamiętam, to wracałam od babci, która mieszkała wówczas kawałeczek od nas (minutę drogi dziecięcym biegiem). Było już ciemno. Wybiegłam zza zakrętu i zobaczyłam sanie Świętego Mikołaja. Właśnie odlatywał. Dosłownie sanie oderwały się od ziemi i poleciały w ciemną noc. Logika mówi, że to sen, ale jakaś cząstka mnie pragnie wierzyć, że to była prawda. Doświadczyć prawdziwej magii... Któż by tego nie chciał?

Kochana Lady Makbet - moja odpowiedź na pytanie czy mówić dziecku, że Święty Mikołaj istnieje czy nie - to mówić, że istnieje. Nie próbować wmawiać na siłę, że przebrany wujek to prawdziwy Mikołaj. Można przecież powiedzieć, że to jego pomocnik. Dzieci głupie nie są i szybko się orientują, że coś tu jest nie tak. Ale z perspektywy czasu doceniam, że chciało im się to dla nas robić, przebierać, wymyślać jakieś historie, byleby zrobić nam przyjemność. Rozczarowanie kiedy dziecko dowiaduje się prawdy pewnie jest duże, ale zostają potem fajne wspomnienia, które docenia się jako dorosły.


poniedziałek, 12 grudnia 2016

Eliza i zaklęci bracia

0

W zeszłym roku sieć Biedronka po raz pierwszy ogłosiła konkurs na książkę dla dzieci - Piórko 2015. Napisałam wówczas baśń "Eliza i zaklęci bracia". Nie wygrałam, nie wiem też jak daleko doszłam, bo niestety ogłaszane było tylko pierwsze miejsce. Pomyślałam jednak,że może ktoś zechce ją przeczytać. Wrzuciłam ją na swojego Wattpada, a tutaj wrzucam bezpośredni link. Miłej lektury :)


Hymn mojej duszy

0

Czujesz czasem muzykę całym ciałem? Tak jakby każda komórka twojego ciała drżała w rytm muzyki. Jakby poza tobą i muzyką nie istniało nic więcej. Jakby muzyka była tlenem, siłą napędową dla ciebie i dla całego świata...
Uwielbiam to uczucie. Tylko ja i muzyka, słowa, rytm. Nic więcej nie istnieje. To jak modlitwa, jak wyznanie, jak krzyk i szept jednocześnie...
Są takie utwory które człowieka potrafią rozśmieszyć, są takie które wzruszają. Niektóre wydają się być napisane właśnie o tobie.
Ze wszystkich zmysłów najbardziej brakowałoby mi chyba słuchu. Muzyka przynosi mi spokój, jest jak medytacja. Jest też inspiracją.
Moje opowiadania itp. wszystkie powstają przy muzyce. Słuchając muzyki wymyślam nowe historie. Najczęściej sięgam wówczas po muzykę filmową lub zwiastunową (najbardziej pobudzają moją wyobraźnię, jednocześnie nie rozpraszając mnie tekstem piosenki). Uwielbiam utwory z udziałem orkiestr czy chórów. Ubóstwiam brzmienie instrumentów smyczkowych.
Zamykam oczy i pozwalam swoim myślom biec. Spuszczam wyobraźnię ze smyczy. W mojej głowie powstają moje własne wersje teledysków, lub zupełnie nowe przygody moich bohaterów, światy, istoty, wszystko co tylko wyobraźnia może stworzyć. Ciekawe czy kiedyś ktoś zbuduje projektor myśli...

Lubię czasem wrócić do utworów których nie słuchałam od kilku lat - okazuje się, że doskonale je pamiętam, a jednocześnie odkrywam je na nowo.
Nie ma jednego gatunku, nie ma jednego zespołu, nie ma też jednej piosenki, które bym mogła wskazać jako te ulubione. To się zmienia w zależności od nastroju, od etapu w życiu. Ale są takie utwory na które reaguję zawsze tak samo. Jednym z nich jest "My Immortal" grupy Evanescence (na niej zawsze mam łzy w oczach). Moją inspiracyjną piosenką stało się ostatnio "Fight Song" Rachel Platten. Całkiem niedawno znalazłam też piosenkę trochę o sobie - "Dear No One" Tori Kelly. Utworów które mogę słuchać w nieskończoność jest wiele. Pewnie nawet z miejsca nie umiałabym ich wymienić. Niektóre są ze mną cały czas, inne wracają do mnie, albo może to ja wracam do nich. Nawet podczas pisania tego wpisu wróciłam do kilku utworów których od jakiegoś czasu nie słuchałam. Może to co piszę zainspiruje kogoś to "odgrzebania" czegoś, czego dawno nie słuchał.

Ale jak to się stało, że postanowiłam napisać o muzyce? Kilka dni temu po raz pierwszy posłuchałam utworu "Hope is the Anthem" zespołu Switchfoot. Szczerze polecam wszystkie płyty tegoż zespołu. "Odkryłam" ich przy okazji filmu "Szkoła uczuć", gdzie można posłuchać kilku ich kawałków. Od tamtej pory wracam do ich twórczości falowo, ale nigdy się nie zawiodłam. I te kilka dni temu nie mogąc zasnąć wpisałam w wyszukiwarkę youtube'a Switchfoot (właściwie nie miałam okazji posłuchać ich nowej płyty poza piosenką promującą płytę) i tak oto trafiłam na "Hope is the Anthem". I znów poczułam, że muzyka mną zawładnęła. To stało się inspiracją do tego (może trochę chaotycznego) wpisu.
Bicie mojego serca, mój tlen. Mój sztandar, mój dom. Moja przyszłość, moja piosenka. Twoja nadzieja jest hymnem mojej duszy.

Poniżej sprawca całego zamieszania. Polecam posłuchać na słuchawkach (dobre słuchawki to moim zdaniem podstawa).

środa, 7 grudnia 2016

Święta, święta i... wystarczy! - część 1

2

7 grudnia, a ja stwierdzam, że mam już Świąt serdecznie dość, a przecież są za ponad 2 tygodnie. W centrach handlowych Święta zagościły już 2 listopada (niektóre chyba przegapiły, bo dopiero 4 listopada). Zastanawiam się, czy czekają z tym do drugiego ze względu na szacunek dla Święta Zmarłych, czy jednak chodzi o to, że 1 to dzień wolny od pracy i CH są zamknięte.
Dziś zmuszona byłam przejść przez jedno z tutejszych centrów handlowych. Byłam w środku może 5 minut. Nie wchodziłam do żadnego sklepu, nie zatrzymywałam się przy żadnej wystawie, nic! A i tak zdążyłam się wkurzyć i zmęczyć tym świątecznym halo.
Aniołki, Śnieżynki, czy inne stworki chodzą po takich centrach i sprzedają sianko na niby to cele charytatywne. Niby, bo słyszałam, że niewielka część z zebranych pieniędzy trafia faktycznie tam gdzie powinna. Ile jest w tym prawdy tego się nie dowiem, ale i tak jakiś niesmak został. Poza tym panieneczki są nachalne i upierdliwe. Krążą jak te sępy i nie ma znaczenia czy się spieszysz, czy dzieci płaczą, czy słyszałeś to już milion razy, ale one koniecznie chcą ci opowiedzieć na co zbierają pieniądze. Niestety jak ktoś pracuje w centrum handlowym (patrz ja) to przez te 3-4 tygodnie, jak one krążą i sprzedają to sianko, zdąży się wpaść na nie z 50 razy.
No ale Święta w CH to nie tylko Śnieżynki. To też absurdalnie długie kolejki. Myślę, że te wszystkie dekoracje, świąteczne piosenki itp. wprowadzają w ludzkich głowach zamęt. Człowiek myśli, że już niedługo Święta, no bo wszędzie są już dekoracje itp., więc trzeba zrobić zakupy, prezenty, kapusta na bigos, bombki... a potem się okazuje, że to dopiero Andrzejki. Więc znów kolejna tura zakupów. I tak kilka razy. No sens może jakiś to ma, bo napędza sprzedaż. Ale nim przyjdzie ten faktyczny czas Świąt, o człowiek jest już tak zmęczony, że odechciewa się mu dekorowania choinki, gotowania, pakowania prezentów. Na to ostatnie wymyślono patent - pakowanie prezentów w CH. Może i wygodne, ale ja uwielbiam pakować prezenty, wymyślać jak zawiążę kokardę, szukać jakichś fajnych bilecików do tych prezentów. No ale ludzie są wygodni. Może warto rozważyć założenie firmy ubierającej choinki w domach klientów. Myślę, że można by sporo zarobić.
Najgorsze jednak jest to, że przez ten cały marketingowy szum traci się z oczu to co ważne. Ludzie krzyczą na siebie, robią awantury o byle co, są zirytowani, nabuzowani negatywnymi emocjami. Obrywa się bogu ducha winnym kasjerom w sklepach, którzy muszą siedzieć za kasą nawet w Wigilię. A niektórzy pracują nawet w Święta. Więc jeśli nie musisz - nie idź do sklepu w Wigilię, zostań w domu w Święta, albo wyjdź na spacer z rodziną, omijaj szerokim łukiem miejsca które są w takie dni otwarte. A jeśli już musisz - to bądź miły dla osób które tam pracują. One nie mogą posiedzieć z rodziną w domu, a uwierz, że by bardzo tego chciały.

Na koniec - nie myślcie, że nienawidzę Świąt. Uwielbiam je, choć był moment, że to było zło konieczne (może kiedyś o tym opowiem).
A co by zrobiło się nieco milej - jedna z piosenek, które wywołują u mnie świąteczny nastrój, choć wcale nie jest ona świąteczna (może to te dzwonki, może to, że po raz pierwszy usłyszałam ją chyba właśnie w grudniu) - Westlife "Queen of my heart"



poniedziałek, 5 grudnia 2016

Łatwe i trudne pomaganie

0

W tym roku, po raz drugi - udało się! Nie zapomniałam, nie przegapiłam i... Kupiłam Misia! Akcja TVN i Allegro od kilku dobrych lat przykuwała moją uwagę. Te 10, czy 11 lat temu 50 zł za misia wydawało mi się jakąś niebotyczną sumą. Z czasem moje zarobki się zmieniły a cena misia pozostała. Pojawił się inny problem - pamiętałam o akcji w listopadzie, a potem przypominałam sobie w styczniu - po fakcie. W zeszłym roku po raz pierwszy nie zapomniałam. 6 grudnia poczłapałam do Rossmanna, który niestety był już zamknięty. A zanim mogłam wybrać się do innego sklepu - Szymony znikły. Na Allegro też już nie było. Dopiero po kilku dniach wypuścili chyba jakąś drugą turę. I udało się. Szymon został moim współlokatorem.
W tym roku pilnowałam terminu i 3 grudnia wybrałam się ponownie do Rossmanna. Upatrzyłam sobie Sonię, którą bez problemu kupiłam. Tak oto Szymon zyskał młodszą siostrę :)
Kup Misia/Podaruj Misia (zauważyłam, że obie nazwy funkcjonują) to chyba najbardziej urocza akcja charytatywna w naszym kraju. Tak prosta i tak miła w realizacji, że dziwię się, że nie bierze w niej udziału więcej osób. Wystarczy przecież kupić misia za 50 zł. Misia można wybrać z 4 różnych wzorów. Można go komuś podarować, a można zacząć kolekcjonować.
No ale nie zawsze z dobroczynnością jest tak łatwo, jak zauważyłam. W zeszłym roku znalazłam "na ziemi" 50 zł. Nie chciałam ich wydawać na siebie, uznałam, że kupię za to np. karmę dla schroniska, albo jakieś jedzenie i zostawię w koszu na żywność dla ubogich. Był to okres przedświąteczny, więc spodziewałam się, że w każdym jednym markecie będzie takiż kosz i nie będzie problemem przekazanie komuś jedzenia. Okazało się, że nie znalazłam ani jednego takiego kosza! Inny przykład - chciałam przekazać swoje stare pluszaki - też nie znalazłam sposobu jak to zrobić. Wydawało mi się, że pełno jest akcji które zbierają takie rzeczy, a tu rozczarowująca niespodzianka. Większość fundacji oczekuje pieniędzy, a nie każdy ma możliwość dania pieniędzy, a pomóc chce.
Mam nadzieję, że w tym roku jednak uda mi się pomóc, bo trochę trudna dobroczynność...




niedziela, 4 grudnia 2016

I was born in 1985

0

Ostatnio jadąc pociągiem do rodzinnego domu zaczęłam myśleć o tym ile tak na dobrą sprawę mam lat i co to oznacza w ujęciu społeczno-kulturowym. Dotarło do mnie w jak niekorzystnym dla rozwoju osobistego czasie przyszło mi dorastać itd. Ostatni rocznik sprzed reformy oświaty. Trochę "olany" przez władze. Pamiętam jak rok po tym jak poszłam na studia, podania na uczelnie składały osoby i ze starą i z nową maturą. Tych ze starą było całkiem sporo, bo to byli absolwenci pięcioletnich techników, a także ci, którzy zrobili sobie rok przerwy. Nic czego nie można było przewidzieć. Ale mój ówczesny wydział w pierwszym rzucie przyjął na studia tylko tych z nową maturą. Ci ze starą nawet nie zostali wzięci pod uwagę. Dopiero kiedy ponad sto osób złożyło odwołanie, ktoś sobie przypomniał o starej maturze i te ponad sto osób przyjęto (co doprowadziło do "przeludnienia" na wydziale, ale to inna sprawa).
Reasumując - w owym pociągu moje myśli potrzebowały jakiegoś ujścia, więc póki było to na świeżo - wklepałam poniższą treść do notatnika w komórce i pozwoliłam jej poczekać 1,5 miesiąca aż zdecyduję się na założenie bloga. Oto i owa notatka:

Moje pokolenie to pokolenie przejściowe.  Za starzy na nowoczesność za młodzi by mówić "za naszych czasów było lepiej". Gramy na konsolach ale wydaje się,  że już nie powinniśmy udawać młodszych niż jesteśmy.  Wiemy co to Instagram i Twitter ale nikt z moich rówieśników, których znam, nie korzysta z tych portali, a w każdym razie nikt się mi do tego nie przyznał. Nasza znajomość mediów społecznościowych kończy się na Facebooku.  31-latka grająca w Pokemony budzi rozbawienie.  Ale lgniemy do tych nowinek. My tego nie mieliśmy.
Urodziliśmy się za późno by robić za bohaterów, a za wcześnie by czuć się obywatelami nowoczesności.  Patrzymy przez pryzmat co wypada, a co nie mając 30 kilka lat. W tym wieku nasi rodzice mieli już domy, dzieci chodzące do szkoły,  byli poważnymi ludźmi. Trzydziestka to nowa dwudziestka, podobno, a jednak daleko nam do wolności współczesnych dwudziestolatków.
Pracuję z młodymi ludźmi i to fascynujące, obserwowanie ich, tego jak żyją, jak rozmawiają, jak się ubierają. Niby przejmują się zdaniem innych, ale jednak mają to gdzieś. Bawią mnie te wszystkie zestawienia typu "Jeśli to pamiętasz, to miałeś zaj...ste dzieciństwo". Szczerze mówiąc, wolałabym być dzieckiem teraz, niż w latach osiemdziesiątych.
To nie o nas mówili "stracone pokolenie" ale czasem się tak czuję.  Wychowaliśmy się w innych czasach niż te w których jesteśmy dorośli.  Uczono nas rozsądku i logiki w podejmowaniu decyzji. Zabito w nas spontaniczność. Wymusza się na nas działanie przeciwne do tego wyuczonego.  Nasi rodzice żyli i pracowali w jednym miejscu całe życie. To widzieliśmy i tego chcieliśmy. Wymyślaliśmy jeden zawód na całe życie.  A teraz słyszymy ze najlepiej zmieniać prace średnio co 5 lat. Jestem drugie tyle po czasie... 10 lat pracy, jakaś tam forma kariery zawodowej, awanse, podwyżki a nadal mieszkam na stancji. Nie stać mnie na kredyt. Stres mnie wykańcza ale i tak pracuje w tym samym miejscu bo lęk przed zmianą jest zbyt duży.  Myślę sobie, że lepsze znajome piekło niż obce niebo...